Siatkarski mistrz świata i Europy, wielokrotnie powracający do domu z tytułem najlepiej broniącego libero. Trzykrotny mistrz Polski w barwach Asseco Resovii, potem jej prezes. Krzysztofa Ignaczaka znają chyba wszyscy. Gdy w 2007 roku razem z miłością swojego życia – Iwoną, przeprowadzili się do stolicy Podkarpacia, nie sądzili, że zostaną tu tak długo. W tym roku mija im już 16 lat życia w Rzeszowie. Wymowny okres, bo zbiega się z numerem na koszulce, który Krzysiek z dumą reprezentował w klubowych i reprezentacyjnych rozgrywkach. To dobry moment, aby podsumować rachunek zysków i strat. Sport wiele Ignaczakom dał, ale też sporo zabrał. Wszystko w tle rozwijającego się Rzeszowa, nazywanego ostatnio centrum wolnej Europy…
Gdy w 2007 roku Krzysztof Ignaczak po raz pierwszy podpisał kontrakt z Asseco Resovią, myślał, że przeprowadza się na kraniec świata. Iwona, jego żona, także. Planowali, że po jednym udanym sezonie siatkarskim w Rzeszowie, przyjdą kolejne oferty z klubów w większych miastach. Ich życie potoczyło się jednak zupełnie inaczej. Jak wspominają, miasto pozytywnie ich zaskoczyło. – Ludzie byli uśmiechnięci i życzliwi. Mieliśmy wrażenie, że są bardziej radośni niż w Częstochowie, gdzie dotychczas mieszkaliśmy – wspomina Iwona Ignaczak. – Kultura jazdy na drodze też była zadziwiająco wysoka. Kierowcy cierpliwi i wyrozumiali, nie to, co na Śląsku – dodaje z uśmiechem Krzysztof Ignaczak. Ich pobyt na Rzeszowszczyźnie zaczął się z przytupem. Iwona przyjechała do Rzeszowa 14 września, a dwa tygodnie później zaczęła pracę w biurze tłumaczeń. Tymczasem kariera Krzyśka w Asecco Resovii nabierała tempa. W sezonie 2008/2009 podopieczni Ljubomira Travicy stanęli na podium mistrzostw Polski, zdobywając tytuł wicemistrzowski. Potem było już tylko lepiej. Po 37 latach oczekiwania, w 2012 roku, klub zdobył mistrza Polski, pokonując w finale Skrę Bełchatów (3:1). Kolejny sezon i obrona zwycięskiego tytułu, tym razem przed Zaksą Kędzierzyn-Koźle (3:2). Dwa lata później trzecie mistrzostwo kraju, po zwycięstwie z Treflem Gdańsk (3:0).
– Do dzisiaj mamy w domu transparent od sąsiadów, na którym napisali: „Tu mieszka mistrz!”. Zawiesili go na naszej bramie przed domem. To był wyjątkowy czas. Miałem możliwość sięgnąć po mistrzostwo z kolejnym klubem i zbudować z Asseco Resovią to, co udało się w Bełchatowie – opowiada siatkarz. W Rzeszowie Ignaczak stał się ważną personą. Na boisku sprawnie działał w defensywie. Z oddaniem bronił ataki przeciwników w taki sposób, że koledzy mogli wyprowadzić z nich skuteczne kontry. Mawiał, że „grę w obronie ma we krwi”. Kamery od zawsze lubiły jego cięty język, dystans i poczucie humoru. Po jednym z meczów dziennikarz zagadnął Igłę: – To był wyjątkowo ciężki mecz. Przeciwnik miał nóż na gardle. – Myśmy noży nie wzięli. Zostały w domach – usłyszał w odpowiedzi. Sporą popularność zyskał dzięki prowadzeniu autorskiego bloga „Igłą szyte”, na którym w zabawny sposób przedstawiał reprezentację polskich siatkarzy, od kuchni oczywiście. W jednym z wywiadów wspominał. – Na ulicy czy w sklepie spotykam się z tym, że ktoś nie jest pewny, czy ja to ja. Słyszę, jak mówi szeptem do kolegi: „Ty, to nie Ignaczak. Tamten jest grubszy.”
-W Rzeszowie nie odczuwaliśmy ciężaru popularności. Nikt do okien nam nie zaglądał – wtrąca Iwona. – Chociaż muszę przyznać, że w Castoramie otrzymywałem taką pomoc, że czasami miałem wrażenie, że panowie, gdyby mogli, to najchętniej przeprowadziliby za mnie remont– dodaje ze śmiechem Igła, który w 2017 roku otrzymał tytuł zasłużonego dla miasta Rzeszowa.
Fot. Ryszard Kocaj
Razem, a jednak osobno
Iwona zawsze męża wspierała, często kosztem własnych wyborów. – Byłam na każdym meczu. Ci, co mnie znają, wiedzą, że jestem zaangażowaną kibicką – mówi. Z wykształcenia jest tłumaczem języka angielskiego, hobbystycznie interesuje się zdrowym trybem życia, suplementacją i dietetyką. Ze względu na częstą nieobecność Krzyśka w domu, jej kariera zawodowa przybierała różne formy i tempa. – Czasami pojawiał się żal, że mąż się rozwija, a ja nie działam tak, jakbym tego chciała. Ale zaraz potem przychodziła myśl: poznałam Krzyśka, gdy był już siatkarzem. Jego kariera rozwijała się równolegle z naszym małżeństwem. Dlatego nie było to dla mnie aż tak dotkliwe, wiedziałam na co się piszę – tłumaczy z uśmiechem. – Wsparcie przychodziło ze strony żon innych siatkarzy, z którymi się przyjaźniła. Jak mówi, udało się im stworzyć drugą rodzinę, co rzadko zdarza się w siatkarskim środowisku. Do tego dochodzili wyrozumiali i pomocni sąsiedzi, z którymi nawiązali przyjaźnie na całe życie. – Sąsiad Witek, na przykład nauczył syna jeździć na rowerze. Razem z żoną Martą byli ogromnym wsparciem dla Iwony podczas mojej nieobecności – mówi Ignaczak. Gdy zaczynały się powołania do reprezentacji było jeszcze trudniej. Nieustanne treningi na siłowni i szlifowanie siatkarskiego rzemiosła na halach – wszystko z dala od domu… Krzysiek zapracował na sukces. W 2009 roku zdobył z polską kadrą mistrzostwo Europy. Zaraz po tym, urodziła się im córka – Dominika. Pięć lat później, sięgnął z kolegami po fachu po najwyższe trofeum – tytuł mistrza świata. Jeden z kluczowych turniejów ligi światowej zbiegł się z komunią Sebastiana. – Ówczesny trener, Andrea Anastasi postawił mi ultimatum – albo jadę za ocean i jestem w składzie, albo nie powołuje mnie do drużyny. Byłem więc obecny, ale online. Już wtedy testowałem pandemiczne udogodnienia – opowiada ze śmiechem Igła.
Dzieci Ignaczaków musiały nauczyć się żyć w cieniu popularnego ojca, zwłaszcza Sebastian. W rzeszowskich szkołach był różnie traktowany przez rówieśników. Z jednej strony spotykała go życzliwość, z drugiej werbalna agresja. – To było coś na zasadzie: „Jesteś synem Ignaczaka, dlatego nie wszystko Ci wolno” albo „właśnie dlatego się z Tobą zakoleguję” – wyjaśnia Iwona. Teraz syn idzie w ślady ojca, pewnie niejednemu na przekór. Dwudziestoletni Sebastian podpisał umowę z University of Jamestown w Dakocie Północnej, gdzie będzie zdobywał siatkarskie doświadczenie. Na pozycji libero, oczywiście. – Nie naciskaliśmy, daliśmy mu wybór. Sam podjął decyzję – zgodnie tłumaczą.
– Sport wiele mi dał, ale też sporo zabrał. Bezcennych chwil z rodziną już mi nie wróci. Iwona miała przed sobą dużą karierę zawodową, niestety musiała usunąć się w cień ze względu na mój zawód. Z perspektywy lat widzę, jak wiele dla mnie poświęciła.
– Nie wiem, czy wtedy byłabym gotowa na realizację kariery, o której mówisz. Po prostu przeszłam do pracy na poł etatu, to również dało mi spore możliwości. Uważam, że wszystko, co mnie w życiu spotkało było po coś. Dzisiaj czuję się szczęśliwa i spełniona – odpowiada.
Starych drzew się nie przesadza
Krzysztof Ignaczak od 1998 roku wystąpił w reprezentacji Polski 321 razy. Z kadrą pożegnał się po mistrzostwach świata w 2014 roku, rozgrywając w katowickim Spodku swój pożegnalny mecz z Iranem. „Pasiaka” ostatni raz włożył 26 kwietnia 2016 roku. Po 9 latach gry w Asseco Resovii klub nie przedłużył mu umowy, trener nie widział go już w składzie. W jego miejsce powołał młodziutkiego libero Mateusza Masłowskiego, który po zakończeniu nauki w SMS Spała, powrócił do Rzeszowa. – Chciałem zamknąć to wszystko fajną klamrą, dekadą gry w Resovii, ale trener Andrzej Kowal miał inny pomysł na zespół. Podjąłem więc decyzję o zakończeniu kariery. Uznałem, że starych drzew się nie przesadza. Trudno było się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Do tej pory żył tym, co narzucili mu w jakiejś mierze inni. Planowali za niego dzień, kolejne sezony i wytyczali konkretne wyzwania. Po zakończeniu kariery zawodnik zdaje sobie sprawę, że jest w stu procentach odpowiedzialny za swój czas. Końcówką 2018 roku został prezesem Asseco Resovii. Przyszedł do klubu z wielkimi oczekiwaniami, ale jego praca zakończyła się zupełnie odwrotnie, niż to sobie wyobrażał. Pasy w rozgrywkach 2019/2020, zakończonych przedwcześnie z powodu wybuchu epidemii koronawirusa, zajęły dopiero 13. miejsce w tabeli. Gorzej wypadła tylko Visła Bydgoszcz, która dysponowała o wiele niższym budżetem niż rzeszowianie. Resovia musiała bić się o utrzymanie, a Ignaczak został uznany za jednego z głównych winowajców fatalnego sezonu. Po dwuletniej prezesurze złożył rezygnację, a jego stanowisko objął Piotr Maciąg.
– Zawodnicy, grający pod moją batutą i trenera, którego wybrałem, mieli wszystko. Kiedy objąłem stanowisko prezesa, kilka kontraktów było już podpisanych. Nie chciałem przeprowadzać rewolucji, zależało mi na stabilizacji składu w drużynie, zbudowaniu pomiędzy siatkarzami wzajemnego zaufania i specyficznej więzi. Dzisiaj zawodnik jest krótkoterminowym najemnikiem. Za moich czasów podpisywało się długofalowe kontrakty na 3 lub 4 lata, dzięki czemu tak mocno byliśmy związani z klubem i kibicami. Chcieliśmy prezentować przed nimi jak najlepszy poziom gry. Za Resovię każdy z nas dałby się pokroić! Tutaj celebrowałem każdy sukces, nikt mi tego nie zabierze. Zawsze będę nieodłączną częścią historii tego klubu, ale teraz kreuję już nową rzeczywistość.
Fot. Ryszard Kocaj
Szyją zdrowe życie na miarę
Teraz Krzysiek zaangażował się w program dla dzieci i rodziców, który propaguje aktywny tryb życia. Projekt współtworzy z koszykarzem Cezarym Trybańskim i piłkarzem ręcznym Marcinem Lijewskim. Sportowcy pokazują, że uprawiając sport, można się świetnie bawić, a przy okazji zadbać o swoje zdrowie i szczupłą sylwetkę. Chcą też wspierać dzieci, które cierpią na depresję i nie radzą sobie z hejtem. Sport może w tym przypadku wzmocnić psychikę, przywrócić prawidłowe nawyki żywieniowe i nauczyć samoakceptacji. Ich fundacja pozwoli sfinansować również edukację dzieci za granicą. Chodzi o to, aby w przypadku jakichkolwiek kontuzji miały inną alternatywę rozwoju. -Nigdy nie wiadomo, kiedy sportowa kariera w życiu młodego człowieka się skończy. Kontuzja skutecznie potrafi wyeliminować z gry. Dzisiaj jesteś, jutro cię nie ma. A świat szybko zapomina o ludziach, którzy osiągają sukcesy. Na ich miejsce przychodzą inni – tłumaczy Igła, który poza fundacją prowadzi spółkę biznesową z nieruchomościami i fotowoltaiką. Iwona w swoich działaniach propaguje i zachęca do zbilansowanego trybu życia, szczególnie jeśli chodzi o zdrowe jedzenie. Promuje świadomą profilaktykę i motywuje do zmiany nawyków żywieniowych. Prowadzi swego rodzaju coaching zdrowego stylu życia. – Zaczęłam szukać zdrowia, gdy sama go straciłam. Wszyscy życzymy sobie najlepszego samopoczucia na każdych świętach, a to w rzeczywistości obszar, na który poświęcamy najmniej czasu. Szybciej jedziemy na przegląd samochodu niż na badania kontrolne stanu swojego organizmu – mówi Iwona.
Ignaczakowie od 16 lat mieszkają w Rzeszowie. W przyszłości nie wykluczają przeprowadzki do Warszawy, gdzie prowadzą interesy. Jak mówią, bronią się rękami i nogami przed stolicą, bo to Rzeszów jest im najbliższy. Tu znaleźli spokój i stworzyli rodzinny dom dla swoich dzieci. Chociaż obydwoje pochodzą z Wałbrzycha, nazywają się dumnie rzeszowianami, nie wałbrzyszanami. – Mieliśmy okazję obserwować, jak miasto się rozwija i nabiera ogromnego potencjału. Teraz jest chyba najpopularniejszym w Polsce, no bo które dwukrotnie odwiedza Joe Biden, prezydent Stanów Zjednoczonych?
Fot. Ryszard Kocaj