53 dni. Tyle czasu upłynęło od momentu, kiedy Anita Ambroży po raz ostatni widziała swoją 5-letnią córkę Marysię. Z relacji matki wynika, że wbrew jej woli, dziecko przetrzymuje ojciec, który 13 października odebrał je z przedszkola w Warszawie – wprost do domu w Pustkowie k. Dębicy na Podkarpaciu. Rodzice dziewczynki są po rozwodzie, a pełne prawa rodzicielskie przysługują obojgu. O porwaniu nie ma w tym przypadku mowy, bo policja dokładnie wie, gdzie znajduje się małoletnia. Dochodzi za to do tzw. alienacji rodzicielskiej, w której kartą przetargową pomiędzy byłymi już małżonkami, staje się dziecko. Sprawą zajął się już m.in. Wydział Rodzinny i Nieletnich w dębickim Sądzie Rejonowym. – Niestety, takich sytuacji jest znacznie więcej, bo w postępowaniu rozwodowym małżonkowie, którzy chcą się jak najszybciej rozwieść, często nie regulują formalnie kontaktów ze swoimi pociechami – mówi adwokat Kamila Korab.
Rodzice Marysi rozwiedli się, gdy dziewczynka miała przeszło dwa lata. Po rozwodzie, dziecko zamieszkało razem z matką w Rzeszowie. – Chciałam, żeby córka miała kontakt z ojcem, to był dla mnie jeden z priorytetów wychowawczych. Dlatego padło na Rzeszów, oddalony jedynie 40 kilometrów od Dębicy – opowiada mi Anita Ambroży.
W trakcie postępowania rozwodowego, małżonkowie nie uregulowali pisemnie kontaktów z małoletnią, a pełne prawa rodzicielskie ma zarówno matka, jak i ojciec. – Chcieliśmy uzyskać szybko wyrok rozwodowy. Co do kontaktów z córką, mieliśmy dogadywać się między sobą, bez ingerencji sądu – wspomina kobieta. W praktyce wyglądało to tak, że co drugi czwartek ojciec odbierał dziewczynkę z przedszkola, a w poniedziałki rano do przedszkola odwozili ją dziadkowie. Jak relacjonuje kobieta – na początku wspólna opieka nad dziewczynką przebiegała sprawnie, aż do zeszłego roku, kiedy to ojciec dziecka zażądał pisemnie częstszego kontaktu z córką, czyli 15 dni opieki w miesiącu. – Argumentował, że jego spotkania z dzieckiem, co drugi weekend, są jedynie moim wymysłem. Dodatkowo, w przesłanym pliku excel, wyszczególnił 15 dni w miesiącu, w których chce zabierać córkę do swojego domu w Pustkowie. To opieka niemalże naprzemienna – tłumaczy Anita Ambroży. Z relacji kobiety wynika, że po rozwodzie zrzekła się większości wspólnych małżeńskich praw majątkowych na rzecz ojca dziecka. Warunek, na który mężczyzna przystał, był jeden – córka miała mieszkać z matką.
Anita Ambroży podkreśla, że konflikt między nią, a byłym mężem, narastał w sytuacjach, gdy kobieta nie zgadzała się na przykład na tygodniowe przedłużenie pobytu córki u ojca. – Dziecka nie można przekazywać sobie ot tak. Na czyjekolwiek widzimisię. Córka uczęszczała w Rzeszowie do płatnego przedszkola. Chodziła też na dodatkowe zajęcia, które opłacałam. Nie wspominając już o fizjoterapii, koniecznej przy jej problemach z kręgosłupem – wylicza matka, po czym dodaje: – Innym razem zagroził, że jeśli kiedykolwiek, opublikuję jakąś wzmiankę o nim albo o córce w Internecie, to zapłacę 10 tys. zł kary. Mam świadczące o tym screeny wiadomości, które otrzymałam od byłego męża po tym, jak wstawiłam zdjęcie naszego dziecka na Facebooka – wspomina Anita.
Bój o Warszawę
Matka zapewnia, że przez cały lipiec br. próbowała umówić się z byłym mężem na spotkanie, aby omówić szczegóły przeprowadzki do Warszawy, którą planowała wraz z córką na wrzesień. Kobieta miała kontaktować się w tej sprawie telefonicznie i mailowo. Do spotkania finalnie nie doszło, więc 1 sierpnia Anita Ambroży powiadomiła mężczyznę o wyjeździe do stolicy telefonicznie. Podczas tej samej rozmowy miała otrzymać od niego słowne przyzwolenie na zmianę miejsca zamieszkania ich córki. -Wytłumaczyłam mu, że mamy tam 80-metrowe mieszkanie z ogródkiem i to na strzeżonym osiedlu, a nasze dziecko ma swój pokój. Zaraz obok, jest plac zabaw i mały zagajnik. W pobliżu, prywatne, anglojęzyczne przedszkole, do którego będzie uczęszczać córka. W dodatku, w Warszawie moja kariera zawodowa miała nabierać tempa. Zaproponowałam też, że mogę przywozić Marysię na Podkarpacie, a on może ją odwozić do Warszawy. Zgodził się – opowiada matka.
8 sierpnia kobieta otrzymała pismo, z którego wynikało, że mężczyzna nie zgadza się jednak na przeprowadzkę córki do Warszawy. Z kolei 14 sierpnia, do mieszkania w Rzeszowie, w którym jeszcze przebywała, zapukała opieka społeczna. – Byłam w szoku, akurat w trakcie sesji mentoringowej z klientką. Dziecko przebywało akurat u ojca… Zapytałam te kobiety, czy wiedzą w ogóle do kogo przyszły? Po krótkiej wymianie zdań, przeprosiły. Dwa dni później, pojawiły się raz jeszcze, aby zobaczyć córkę. Wyszły po 5 minutach, współczując problemu z mężczyzną, który dopuszcza się odwetu na byłej żonie za przeprowadzkę do innego miasta – wtrąca Anita.
11 września Anita z córką przeprowadziły się do Warszawy. Kobieta poinformowała mężczyznę, że może przywieźć dziecko na Podkarpacie 6 października. Jak przekonuje, zapewniła dziewczynce darmowy pobyt w rzeszowskim przedszkolu, do którego ta wcześniej uczęszczała, na wypadek, gdyby ojciec chciał ją tam zawozić. – Ma do dyspozycji prywatne, anglojęzyczne przedszkole z bogatym programem i stałą opieką psychologów oraz fizjoterapeutów – podkreśla kobieta.
Fot. Archiwum prywatne Anity Ambroży.
Rodzice kontratakują
Z jej narracji wynika, że od przeprowadzki do Warszawy, kontakt z mężczyzną pogorszył się na dobre – i mailowy, i telefoniczny. W końcu początkiem października wspólnie ustalili, że ojciec przyjedzie po dziewczynkę do Warszawy za niespełna dwa tygodnie. – W czwartek, 12 października, mniej więcej ok. godz. 17 napisał, że chce, aby nasza córka została z nim do końca miesiąca. Bez wskazania końcowej daty pobytu. Odparłam, że nie mogę na to pozwolić, bo opłaciłam już zajęcia przedszkolne oraz inne prywatne lekcje. Łącznie to dla mnie koszt ok. 2 tys. zł miesięcznie. Dodatkowo, córka była akurat w okresie adaptacyjnym w nowym przedszkolu, do którego notabene uwielbiała chodzić, dlatego uznałam, że tak długa przerwa nie będzie dla niej korzystna. Powiedziałam, że może po nią przyjechać, ale jeśli odwiezie ją zaraz na następny weekend, czyli 22 października. Zgodził się – wspomina Ambroży.
Cztery dni później, matka próbowała skontaktować się telefonicznie z córką, jak to wcześniej uzgodniła z byłym mężem, jednak bezskutecznie. Jej numer oraz konto na mediach społecznościowych zostało zablokowane. Kobieta szukała kontaktu również z dziadkami dziewczynki a rodzicami byłego męża oraz u jego obecnej narzeczonej – tutaj również zderzyła się ze ścianą. – Zadzwoniłam do policji w Dębicy. Wysłali patrol. Okazało się, że wszyscy są w domu. Po interwencji, odpowiedziała mi obecna narzeczona byłego męża, pisząc, że dzieciaki już śpią i nie muszę się o nich martwić – opowiada matka.
Skonsultowała więc sprawę z adwokatem, kazał zaczekać do weekendu, w którym córka miała wrócić do Warszawy. Adwokat poradził też, że jeśli mężczyzna nie przywiezie dziecka, należy pojechać do jego domu z policją. Kobieta przekonuje, że ciągle próbowała dzwonić, pisać, nie było jednak żadnego odzewu. 22 października ruszyła do Pustkowa. – W drodze na Podkarpacie otrzymałam widomość, że córka na razie zostaje u niego, i że koniec moich samodzielnych decyzji w jej sprawie. Dojechałam na miejsce koło godz. 19. Policja już była. Czekałam przed ich posesją dwie godziny. Dom jednak był pusty – opowiada.
Zabawa w kotka i myszkę
Jak wspomina, wróciła z powrotem do Warszawy. Dyżurujące policjantki na Mokotowie poinformowały jej byłego męża, że jeżeli nie pojawi się na najbliższym komisariacie z dzieckiem, będzie oskarżony o porwanie. Wkrótce mężczyzna stawił się w dębickiej placówce. – Policja za każdym razem podkreślała, że w takich sprawach nie może nic więcej zrobić. Trzeba z tym iść do Wydziału Rodzinnego i Nieletnich – powtarzali. Zaczęłam więc zbierać dokumenty. Zajęło mi to tydzień. I znowu pojechałam do Pustkowa, żeby zobaczyć córkę. Zadzwoniłam domofonem. Odebrała była teściowa i powiedziała, że reszty nie ma w domu. Skłamała, bo w tle słyszałam bawiące się dzieci. Myślałam, że pęknie mi serce. Pojechałam do osiedlowego sklepu, kupiłam kolorowanki, bańki mydlane. Wróciłam i zawiesiłam na klamce od furtki ogrodzeniowej. Zrezygnowana pojechałam do Warszawy. Dwa dni później – znowu to samo. Zamieniam się samochodami z koleżankami, żeby rodzina męża nie rozpoznała, że to ja. Ale jak mnie już widzą, to zasłaniają rolety w oknach – płacze kobieta.
Propozycje nie do odrzucenia?
Anita Ambroży twierdzi, że jej były mąż zaproponował dwa wyjścia z tej patowej sytuacji. Pierwsze – kobieta wraca z dzieckiem do Rzeszowa. I tu już zostaje. Drugie – co drugi weekend przywozi i odwozi córkę do Pustkowa na własny koszt. – Gdy któryś raz z kolei stoję przed jego posesją z patrolem policji, w końcu do mnie wychodzi. Pytam, czy córka jest w domu? Odpowiada, że nie. Policja wchodzi do środka i widzi dziecko. Ja mogę tylko popatrzeć na nią przez szybę – z odległości 30 metrów. Pytam kto się nią zajmuje, skoro on i jego narzeczona pracują? Tu nie dostaję odpowiedzi. I wreszcie, czy mała chodzi do przedszkola? Odpowiada, że nie, bo 5-latka nie ma obowiązku edukacji. W ten sposób pozbawił jej wszystkich zajęć, na które ciężko pracowałam. Również akrobatycznych, korygujących skrzywienie kręgosłupa, z jakim zmaga się córka – wylicza kobieta.
Walka w liczbach
Anita Ambroży twierdzi, że próbuje odzyskać córkę już od 53 dni. Z jej obliczeń wynika, że doprowadziła do ok. 8 interwencji policyjnych – w większości z udziałem policjantów z Komisariatu Policji w Brzeźnicy.
– Na interwencje, z racji najbliższej lokalizacji, jeździli głównie policjanci z Komisariatu Policji w Brzeźnicy. Z tego, co wiem, nie odnotowali niczego, co miałoby wskazywać, że z dzieckiem dzieje się coś niedobrego. Niczego takiego nie stwierdzono. Dziewczynka przebywa pod opieką ojca – informuje podkomisarz Jacek Bator z Komendy Powiatowej Policji w Dębicy.
Z relacji matki wynika, że wykonała kilkadziesiąt połączeń pozostawionych bez odpowiedzi (35 – do momentu zablokowania jej numeru) oraz ok. 20 maili wysłanych do byłego męża. Kobieta informuje, że ma za sobą również konsultacje w Centrum Praw Kobiet, u Rzecznika Praw Dziecka i w Kancelarii Adwokackiej Romana Giertycha.
22 listopada jej córka miała urodziny. Pierwsze bez mamy.- Jakby taka sytuacja wydarzyła się w Anglii, gdzie dorastałam, to w ciągu dwóch godzin otrzymałabym dziecko z powrotem. Kwestią kontaktu z policją, sądami i całym nadzorem sprawy zajęłoby się państwo. Były mąż miałby zakaz zbliżania się do dziecka, a ja alarm bezpieczeństwa zamontowany na drzwiach domu. Do tego pełną opiekę psychologa – dla siebie i córki – żali się matka.
Fot. Archiwum prywatne Anity Ambroży.
Druga strona odpowiada?
W całej tej sprawie chcę poznać stanowisko drugiej strony. Kontaktuję się więc telefonicznie z ojcem dziecka, prosząc jednocześnie o komentarz. W środę, 29 listopada słyszę w odpowiedzi:
-Powiem krótko. Sprawa jest w sądzie. Nie, nie przetrzymuje dziecka. Czekamy na wyrok. Resztę pytań proszę kierować do mojego prawnika. Podam numer – kwituje mężczyzna, zajmując w ten sposób jedyne i ostateczne stanowisko.
Do pełnomocnika mężczyzny udaje mi się dodzwonić 30 listopada. Rozmawiamy tylko przez chwilę, bo jak twierdzi adwokat, znajduje się akurat pod salą rozpraw. Umawiamy się więc na ponowienie kontaktu z mojej strony tego samego dnia po godz. 14. Zgodnie z ustaleniami, kontaktuję się dwukrotnie – żadnego odzewu. Ponawiam kontakt dzień później, 1 grudnia. Dalej nic. Tego samego dnia wysyłam maila z prośbą o zajęcie stanowiska w całej sprawie i komentarz w imieniu Klienta. Wiadomość do tej pory nie doczekała się odpowiedzi.
Mając na uwadze słowa ojca, kontaktuję się również z Sądem Rejonowym w Dębicy, aby sprawdzić, czy sprawa faktycznie trafiła do sądu, a jeśli tak, to kto jest wnioskodawcą w postępowaniu?
– W Sądzie Rejonowym w Dębicy prowadzone są dwie sprawy. Jedna dotyczy wglądu w sytuację małoletniej. Druga – ustalenia pobytu małoletniej. Wnioskodawcą w tych dwóch postępowaniach jest ojciec a uczestnikiem matka – Pani Anita Ambroży – informuje Katarzyna Radzik, prezes Sądu Rejonowego w Dębicy.
Równolegle postępowanie przed sądem opiekuńczym z wniosku Anity Ambroży toczy się także w Warszawie.
Luki w procedurach
-Aby uniknąć spornych sytuacji po rozstaniu rodziców, warto zawczasu uregulować kwestię kontaktów z dzieckiem. Optymalnym, a zarazem bardzo rozsądnym rozwiązaniem jest dobrowolne, pisemne porozumienie w kwestii kontaktów z małoletnim, zawarte pomiędzy rodzicami, np. w drodze mediacji. Wówczas sąd je zatwierdza i uwzględnia w wyroku rozwodowym. Jeśli małżonkowie nie dojdą do porozumienia, sąd rozstrzyga o sposobie wykonywania kontaktów. Pozwala to później wyegzekwować kontakty z dzieckiem, jeśli drugi rodzic celowo je utrudnia – mówi adwokat Kamila Korab.
Jak zauważa adwokat Kamila Korab,ludzie chcą rozwieść się jak najszybciej i jeśli to możliwe – bezboleśnie. W związku z tym, często świadomie rezygnują z orzekania o winie w rozpadzie pożycia. Robią to dla świętego spokoju. Gdy rozstają się we względnej zgodzie, mają mylne wyobrażenie, że nie ma po co regulować kontaktów z dzieckiem, bo przecież „jakoś to będzie”, „jakoś się dogadamy”. I tak zazwyczaj jest, ale niestety tylko na początku. Prawdziwe problemy pojawiają się z czasem. Zazwyczaj, gdy w życiu jednego z rodziców pojawia się nowy partner lub rodzic zaplanował wspólne wakacje z dzieckiem, chociaż drugi też miał już na nie plany. I wtedy zaczyna się prawdziwa batalia, podczas której ofiarami stają się dzieci. To one cierpią najbardziej w „porachunkach” między rodzicami. Trzeba uczulać oraz informować rodziców o konieczności formalnego regulowania kontaktów ze swoimi pociechami, by zapobiegać sytuacjom takim, jak ta, gdy nie ma skutecznych prawnych środków umożliwiających szybkie rozwiązanie tej sytuacji. O losie dziecka będzie orzekał sąd, nikt nie wie, ile to potrwa. Podczas postępowania rozwodowego przed Sądem Okręgowym można natomiast uregulować wszystko w jednym orzeczeniu – rozwód, alimenty, władzę rodzicielską, miejsce pobytu dziecka i wreszcie – kontakty z dzieckiem. To jedyna taka możliwość, aby załatwić wszystkie te sprawy w jednym postępowaniu. Poza postępowaniem rozwodowym to różne tryby – i procesowy, i nieprocesowy. To praktyczne, bezpieczne i tańsze. Warto, bo wtedy istnieją prawne sposoby, które umożliwiają egzekwowanie wyroku sądowego na wypadek jego bagatelizowania przez którąkolwiek ze stron.
Jeśli kwestia kontaktów jest zawarta w wyroku rozwodowym, a rodzic ich nie respektuje, istnieją instrumenty, które umożliwiają skuteczne dochodzenie realizacji kontaktów, tak by można było zapobiec niestety „modnej” ostatnio alienacji rodzicielskiej, czyli celowemu utrudnianiu drugiemu rodzicowi kontaktu z dzieckiem. Sąd może nałożyć na osobę podejmującą działania o charakterze alienacji rodzicielskiej obowiązek zapłaty określonej sumy pieniężnej. Pieniądze trafiają wówczas do alienowanego rodzica. To tzw. sądowa egzekucja kontaktów. Warto wiedzieć, że sąd może nałożyć karę finansową za każdy przypadek naruszenia orzeczenia na osobę utrudniającą lub uniemożliwiającą kontakty z dzieckiem. Jeżeli rodzic unika zapłaty zasądzonej kary finansowej, wówczas należy skierować do komornika wniosek o wszczęcie egzekucji. Jeśli to nie pomaga, sąd opiekuńczy może ustanowić kuratora do nadzoru kontaktów z dzieckiem. Może też skierować rodzica na terapię, na podstawie art. 107 k.r.o., ograniczyć mu władzę rodzicielską czy nawet na podstawie art. 111 § 1 KRO pozbawić władzy rodzicielskiej.
***
Komentarz psychologa Rymwida Solarczyka:
W konfliktach rodzinnych, gdzie przedmiotem sporu jest dziecko, najtrudniej wytłumaczyć rodzicom, że najbardziej poszkodowaną osobą, nie są oni i ich dobre intencje, tylko dziecko, o które tak walczą. Im szybciej skonfliktowani rodzice zrozumieją, jak wygląda psychologia rozwoju dziecka, tym szybciej uświadomią sobie, że nie każde zaproponowane przez nich rozwiązanie jest dla małoletniego dobre. Dziecko będzie za to miało mniej “ran” i złych doświadczeń związanych z tym konfliktowym zdarzeniem.
W sytuacji sporu o dziecko nie ma mowy o zwycięstwie jednej czy drugiej strony. Jest tylko mowa o mniejszych lub większych kosztach dla dziecka, które kochamy. Po naszej dorosłej stronie, należy zrobić wszystko co tylko możliwe, by dana sytuacja konfliktowa trwała jak najkrócej. Jeżeli samemu nie potrafimy dokonać zmian, skorzystajmy z pomocy specjalistów, którzy zajmują się tym zawodowo – radzi Rymwid Solarczyk.