Czy pamiętacie rolę Julii Roberts, która wcieliła się w Elizabeth Gilbert w filmie „Jedz, módl się, kochaj”? Rozwiedziona Liz rzuca swoje dotychczasowe życie i wyrusza w podróż dookoła świata w poszukiwaniu zagubionego smaku życia, Boga i miłości. Rozproszone cząsteczki znajduje dopiero wtedy, gdy przewartościowuje całe swoje dotychczasowe życie, a pierwszą rzeczą jaką porzuca są oczekiwania innych i jej własne.
Nie mamy wpływu na to, gdzie i kiedy przychodzimy na świat. Bez względu na to, czy urodziliśmy się w Europie, Azji, Ameryce Południowej czy w rdzennym plemieniu Aborygenów, nasze otoczenie ma względem nas pewne oczekiwania. Martyna Wojciechowska, powiedziała kiedyś: „Tradycja jest rzeczą piękną. Mówi, jak żyć. Często jednak nie pozostawia wyboru”. W tym miejscy musimy cofnąć się do naszych pierwotnych przodków. Dla nich wykluczenie z grupy było niemal równoznaczne ze śmiercią. Tylko będąc w stadzie, mogli zdobyć pokarm i poczuć się bezpiecznie. Ten silny, pierwotny lęk jest więc wpisany w naszą naturę. Mówi o tym, że tylko akceptacja ze strony innych pozwoli nam przetrwać. Każde wyłamanie się ze schematu, grozi oceną ze strony innych i dezaprobatą. Dziś więc może nie zje nas już tygrys, ale nadal boimy się odrzucenia. Stąd strategia utrzymania kontroli i zaspokojenia potrzeby bezpieczeństwa.
A gdyby zamienić oczekiwania na nadzieję?
Już od dziecka nasze otoczenie bombarduje nas różnymi oczekiwaniami. Jako dziewczynki słyszymy: „nie możesz tego robić, sukienka w dół”. Jako nastolatki: „czemu nie przynosisz takich ocen, jak twoja koleżanka?” Jako kobiety: „oczekuję, że urodzisz dziecko i połączysz to z pracą”. Istny maraton, prawda? Co ciekawe, nikt nas nie pyta, czy wyrabiamy i ile nas to kosztuje? Z czasem, przestajemy się buntować i same wpadamy w ten mechanizm, narzucając na siebie coraz większą presję. Ba! Zaczynamy mieć wyrzuty sumienia, bo to co robimy nadal brzmi niewystarczająco!
Oczekiwania są sztywne. Albo coś mi wychodzi, albo nie. Albo ktoś spełnia to czego wymagam, albo nie. Zero marginesu błędu. Wybrzmiewają w naszej głowie przez słowa: „powinno być, „miało być inaczej”, „oni powinni”, „oni muszą”.
Psycholożka Marta Iwanowska-Polkowska w książce „#nażyć się” pisze o oczekiwaniach i nadziejach w taki oto sposób: „Oczekiwania są dla mnie podejściem, że coś ma być „jakieś”, dokładnie takie, jak tego chcę. Kiedy mam oczekiwania, to je przede wszystkim po prostu mam i czekam, naiwnie licząc, że ktoś albo coś je spełni (…) bywają bardzo sztywne, konkretne do bólu, wybrzmiewają srogim tonem, że „coś ma być tak i tak… i nie może być inaczej”. Z tego wynika, że jest w nich zaszyta ocena – coś jest dobre lub beznadziejne. Kiedy ich nie spełnimy, jest w nas ogrom żalu, zawodu, frustracji i złości. Coś jest albo czarne, albo białe. A nadzieja? Jak dalej pisze Iwanowska-Polkowska: „Jest dopuszczeniem pozytywnego scenariusza i świadomym staraniem się, żeby go zrealizować, ale jednocześnie dostrzeganiem tego, że nigdy nie jest pewny na 100 proc. (…) Dlatego też nadzieja nie objawia się biernym czekaniem, ma w sobie coś z gniewu, mocy, walki, coś ze świadomych starań. Nadzieja nie jest przeciwstawnością oczekiwań, jest czymś obok, czymś innym. Nadzieja dopuszcza szarość, zmienne scenariusze, nagłe zmiany akcji.”
Może warto więc zadać sobie pytanie: „Na co mam wpływ ja sama, a na co mają wpływ inni?” Kim jestem w tej sytuacji, jaką rolę pełnię? Czy moje zachowanie jest świadome?
Tak się składa, że w spełnianiu oczekiwań innych często jest sporo lęku. Że nas odrzucą, że nie będziemy wystarczająco dobre, żeby chcieli z nami rozmawiać. Że znajdzie się ktoś lepszy… Zaopiekowanie się tym lękiem, jest też pierwszym krokiem do zaakceptowania siebie. Każdy z nas w swojej głowie ma krytyka, który podpowiada mu różne ciemne scenariusze. Często utożsamiamy się z nim, jakbyśmy to były my same. A przecież nasz krytyk jest niczym innym jak mechanizmem obronnym, który stara się nas ochronić. A słowa, którymi do nas mówi to często słowa innych osób – nauczycieli, rodziców czy koleżanek z pracy.
Joanna Okuniewska, znana polska podcasterka, w jednym ze swoich podcastów zastanawiała się nad oczekiwaniami i perfekcjonizmem jaki w sobie nosi. Dlaczego tak ma, skoro rodzice ją dopingowali? Skąd się to u niej wzięło? Otóż nasze otoczenie nie musi nas tylko hejtować. Może wysyłać w naszą stronę komunikaty wzmacniające. A my chcemy więcej, bo w końcu dostajemy uwagę.
A gdzie w tym wszystkim jesteś ty?
Zastanów się teraz przez chwilę, jakich ludzi nie lubisz. Może złośliwych, niedotrzymujących terminów i obietnic? Albo zapominających o umówionych spotkaniach? A teraz zadaj sobie pytanie, czy nie robisz tego samej sobie? Czy nie jest tak, że obiecałaś sobie, że się sobą zaopiekujesz, ale musisz jeszcze przygotować sprawozdanie do pracy? A może właśnie teraz lecisz z nóg, ale koniecznie musisz zrobić pełnowartościowy posiłek dla swoich dzieci, bo przecież nie mogą raz na rok zjeść kanapek lub kawałka pizzy na kolację? Oczekiwania są też o przekładaniu czyichś potrzeb nad swoje. Nie ma tu miejsca na ważniejsze i mniej ważne. Aby obie strony były szczęśliwe musi się to równoważyć.
Wiele z nas oddaje woje potrzeby w ręce innych – rodziców, partnera, szefa. W rzeczywistości jednak jedyną osobą, która jest w stanie zaspokoić te najważniejsze jesteś ty sama. Zaspokajanie ich jest też wyznacznikiem wolności.
Nasze granice
To, że otoczenie bombarduje nas oczekiwaniami jest naturalne. Nie możemy wpłynąć więc na to, co inni do nas mówią. Możemy jednak zdecydować, co te informacje z nami zrobią. Czy wpłyną na nasze zachowanie, samopoczucie? A może będziemy potrafili postawić granicę i powiedzieć: „Stop! To już moje terytorium!”. Stawianie granic może wydawać się początkowo trudne. To jak z jazdą na rolkach. Najpierw poruszamy się niepewnie, później nabieramy wprawy i zaczyna nam to przynosić frajdę, a na koniec jeździmy „z automatu” i nie zdajemy sobie nawet sprawy, że to właśnie robimy…
Przypomnij sobie proszę sytuację, w której powiedziałaś komuś: „nie”. Czego dokładnie odmówiłaś? Czy było to dla Ciebie łatwe? Podejrzewam, że sporo Cię to kosztowało. Przez krótką chwilę byłaś z siebie nawet dumna, a może z czasem zaczęłaś mieć wyrzuty sumienia? To normalne! Nie przejmuj się! W końcu tak zostałyśmy wychowane. Dlatego pamiętaj, że osoby, które nie respektują Twoich granic, kierują się zwykle własnym interesem, zachowując się przy tym niczym wampiry energetyczne.
Jeśli ty przestrzegasz granic innych, zadbaj o to, aby inni, przestrzegali Twoich. Podaruj sobie tę cząstkę szczęścia i wolności.