Objadanie się przynosiło ulgę. Pochłaniałam kanapki, makrelę, czekoladę, makaron, cukierki i chipsy – wszystko na raz. Nie wymiotowałam. Następnego dnia czułam do siebie wstręt i nienawiść. Po raz kolejny zawiodłam. Rozpoczynałam głodówkę. Piłam tylko wodę. I tak kilka razy w tygodniu. Trudno było złapać oddech przez łzy. To wołanie o pomoc, którego nikt nie słyszał… Kinga Gątarska opowiada o zmaganiach z kompulsywnym odżywianiem. Daje nadzieję, że z chorobą można wygrać i wyjść z niej jeszcze silniejszą.
Na świecie na zaburzenia odżywiania cierpi ponad 70 milionów ludzi. 90 proc. z nich to kobiety i dziewczynki… W jakim momencie życia uświadomiłaś sobie, że jedzenie przejmuje nad tobą kontrolę?
W zaburzeniach odżywiania prawie nigdy nie ma jasnego początku rozwoju choroby. Pierwsze objawy pojawiają się stopniowo i są trudne do wychwycenia, ponieważ osoba chora w sposób nieświadomy lub świadomy stara się je ukryć. U mnie zaczęło się od perfekcjonizmu. We wszystkim chciałam być najlepsza. Byłam ambitna. Zawsze dobrze się uczyłam. Najpierw książki, potem przyjemności. Mama była dyrektorką szkoły, do której uczęszczałam. Czułam, że muszę być przykładną córką. Nie mogłam pozwolić, aby ludzie źle o mnie mówili. Zawsze przejmowałam się ich opinią. Rozpoczęłam wymarzone studia na Uniwersytecie Jagiellońskim. Potem pojawiła się szansa nauki za granicą. Pod koniec mojego 5-miesięcznego pobytu w Walencji przestałam siebie akceptować. Czułam się nieatrakcyjna i gruba, chociaż w rzeczywistości tak nie było. Po powrocie do Polski każdy dzień podporządkowywałam pod sport i zdrowe odżywianie. Najpierw planowałam trening, potem skrupulatnie przestrzegałam wyznaczonych pór spożywania posiłków. To od nich zależało, czy się z kimś spotkam, czy nie. Najczęściej odmawiałam, odkładając życie towarzyskie na dalszy plan. W pół roku schudłam 10 kilogramów, ważyłam 44 kilogramy. Nadal czułam się gruba…
Czy sport i zdrowe odżywianie były wtedy jedynymi obszarami życia, z których czerpałaś satysfakcję?
Tak. Tylko one dawały mi poczucie kontroli. Reszta nie miała znaczenia. Nie potrafiłam docenić, tego co mam i ile rzeczy potrafię zrobić. Byłam mistrzynią kamuflażu. W towarzystwie zawsze śmiała, rozmowna i dowcipna. Zawodowo posługiwałam się 4 językami, organizowałam eventy, wycieczki i inne wydarzenia. Ale to nie wystarczało. Dzień rozpoczynałam o 5.30 treningiem na siłowni, potem zajęcia na uczelni, praktyki w krakowskim liceum i praca w kawiarni. Następnie korepetycje hiszpańskiego i powrót do domu. O 21.00 zaczynałam przygotowywać posiłki na kolejny dzień. W piątek busem do Wrocławia na zajęcia weekendowe z komunikacji wizerunkowej. Jak się przy tym wszystkim czułam? Niewystarczająca, wręcz beznadziejna i godna pożałowania. Wtedy nie do końca zdawałam sobie sprawę, że zmagam się z zaburzeniami odżywiania, które wynikały z nieprzepracowanych emocji i nieustannej kontroli – 24 godziny na dobę.
Najpierw restrykcyjne diety, potem niekontrolowane ataki wilczego głodu. Jak wyglądała u Ciebie ta skrajna codzienność?
Pamiętam dzień, gdy zjadłam ciastko i nagle poczułam się winna, że to zrobiłam. Odpokutowałam wyczerpującymi ćwiczeniami. Nie pomogło. Chciałam za wszelką cenę stłamsić swoje emocje, zamiast je zrozumieć. Wpadałam w kolejne błędne koło, tym razem żarłoczności. Jadłam wszystko, co miałam pod ręką. Nie przeszkadzało mi, że makrelę zagryzam czekoladą. Do tego dochodziły chipsy, cukierki, kanapki, majonez i nutella ze słoika oraz obiad z poprzedniego dnia. Pochłaniałam jedzenie jak odkurzacz, ale nie prowokowałam wymiotów. Nie byłam bulimiczką. Po napadach głodu czułam do siebie wstręt i obrzydzenie. Miałam wrażenie, że jestem najgorszym człowiekiem na świecie, bo nie potrafiłam tego kontrolować. Żeby zagłuszyć poczucie winy wracałam do rygorystycznych diet i ćwiczeń ponad siły. Gdy się nie objadałam – pościłam, pijąc tylko wodę. Zaburzenia odżywiania przypominają trochę alkoholizm. Jeśli chcesz przestać pić – odstawiasz na bok puszkę piwa czy flaszkę wódki. Ja marzyłam o tym, aby przestać się obżerać, ale nie mogłam zrezygnować z jedzenia, bo to podstawowa potrzeba do zaspokojenia. Tak naprawdę nigdy nie byłam głodna w trakcie ataków kompulsywnego jedzenia. To był jedynie głód psychiczny, związany z moimi wewnętrznymi emocjami. Bałam się, że jeśli nie nauczę się tego kontrolować, to coś w moim życiu trwale się rozsypie. W pewnym momencie zaczęłam czuć się najbardziej nieszczęśliwą osobą na świecie, nienawidziłam siebie za to kim się stałam. Byłam swoim największym wrogiem…
Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jak bardzo cierpiałaś. Kto jeszcze wiedział o twojej chorobie? Chyba, że ten dramat rozgrywał się w samotności…
Milczałam ponad 3 lata. Bałam się komukolwiek powiedzieć. Jakby wtedy wyglądały nasze wspólne wyjścia do restauracji? Nie chciałam, żeby ktoś oceniał, czy zjadłam za dużo, czy za mało. Albo zastanawiał się, czy akurat w tej chwili mam atak. Te zdarzały się tylko w samotności, bo jedzenie po kryjomu dawało poczucie bezpieczeństwa i gwarancję, że można pochłonąć tyle, ile się tylko da. Czasami zdarzało się to dwa razy dziennie. Innym razem – kilka napadów w tygodniu. W pewnym momencie straciłam już rachubę, kiedy, ile i dlaczego… Dlatego zwierzyłam się przyjaciółce. Pomogła i zachowała dyskrecję. Rozpoczęłam regularne spotkania z psychologiem, które ułatwiły mi przepracowanie smutku, rozpaczy, poczucia pustki i odrzucenia, złości, samotności oraz stresu.
Kompulsywne jedzenie obciążyło nie tylko twoją psychikę, ale z pewnością zdrowie. Jak się czułaś?
Przez obsesyjną kontrolę nad ćwiczeniami i zdrowym stylem życia, schudłam w Walencji do 44 kilogramów. Wyglądałam jak kościotrup, a mimo to nadal dopatrywałam się fałdek na brzuchu. Miałam zaledwie 5 proc. tkanki tłuszczowej na ciele, przy czym przeciętny człowiek ma jej o 15 proc. więcej. Zmagałam się z problemami skórnymi i trawiennymi. Włosy wypadały mi garściami, a do tego zaczęły się dysfunkcje układu hormonalnego. Przez 4 lata nie miałam miesiączki…Groziła mi bezpłodność, a bardzo chciałam zostać matką i stworzyć kochającą się rodzinę. Ginekolog powiedział, że jeżeli nie przytyję, nie jest w stanie mi pomóc. Musiałam do tego podejść mądrze, więc skorzystałam z pomocy dietetyka. Jednak słowo „dieta” i konieczność dostosowywania się do określonych zasad spożywania posiłków wywoływały u mnie dreszcze. Do tej pory wywołują. Na to nałożyły się ataki kompulsywnego jedzenia, przytyłam do 68 kilogramów. Nigdy nie mogłam tego zaakceptować.
Fot. Paulina Siodorowicz
Kiedy nastąpił punkt zwrotny w twoim życiu?
Nie jeden, a dwa (śmiech). Pierwszy po przeprowadzce do Warszawy. Rozpoczęłam pracę jako event manager w jednej z agencji reklamowych. Czułam, że spełniam się zawodowo i dobrze wychodzi mi to, co robię. Niestety, problemy z kompulsywnym objadaniem powracały, nasilając się w momentach słabości. Szukałam więc pomocy na własną rękę. Dołączyłam do grup wsparcia na Facebooku, gdzie ludzie dzielą się swoimi doświadczeniami i opowiadają o swoich zaburzeniach. Poznałam też dwie wyjątkowe kobiety, które zmagały się z bulimią. One dały mi siłę i pokazały, że można z tego wyjść. Niestety, w pewnym momencie wszystko zaczęło się na powrót sypać. Nie rozumiałam, dlaczego inni poradzili sobie z tym problemem, a ja wciąż nie mogę? Jedynym kluczem do wolności była samoakceptacja, której nie mogłam w sobie wypracować. Zaczęłam na nowo psychoterapię ze świetną psycholożką w Warszawie, która pomogła mi dostrzec siebie na nowo.
Jak smakuje w takim razie nowe życie?
Zaczęłam uprawiać kolarstwo i więcej podróżować. Bieganie, spotkania ze znajomymi, a w międzyczasie planowanie wędrówek po świecie – to była moja codzienność. Spełniałam swoje marzenia na całego. Jednym z nich był bikepacking na Mazurach. Wybrałam się z 8-osobową grupą nieznanych mi osób na rowerową majówkę. Przejechaliśmy ok. 420 kilometrów w 5 dni. Spaliśmy na campingach i świetnie się razem bawiliśmy. Pamiętam moment powrotu do Warszawy. Byłam po prostu szczęśliwa. Chyba po raz pierwszy w życiu doceniłam swoją determinację. Lista planów do zrealizowania rosła…
Znalazła się na niej wycieczka do Australii w pojedynkę. Nie bałaś się?
Wybrałam się w samotną, miesięczną podróż po Australii, bo zawsze o takiej marzyłam. Z wyprzedzeniem zarezerwowałam nocleg, przygotowałam szczegółowy plan podróży, wizę i niezbędne dokumenty. Muszę przyznać, że bardzo się stresowałam, bo czekała mnie 24-godzinna przesiadka w Pekinie, którą chciałam dobrze wykorzystać. Zwiedziłam Mur Chiński oraz Zakazane Miasto. Gdy doleciałam do Australii, poczułam się…wolna. Ani przez chwilę nie zastanawiałam się nad tym, jak wyglądam. Nie katowałam się ćwiczeniami za zjedzone australijskie ciastka, które swoją drogą są najpyszniejsze na świecie. Podziwiałam Melbourne. Zachwycałam się Sydney. Zaczęłam doceniać tu i teraz. Zrozumiałam, że życie staje się prostsze, gdy zaakceptujemy wszystkie emocje, nazwiemy je i stworzymy przestrzeń do ich przeżywania.
Jak z perspektywy czasu oceniasz zmagania z kompulsywnym jedzeniem?
Myślę, że mnie ukształtowały. Sprawiły, że dojrzałam. Nauczyły też stawiać siebie na pierwszym miejscu. Jeśli ja nie jestem szczęśliwa sama ze sobą, nie będę mogła dać tej radości innym… Podróże i ludzie, których spotkałam na swojej drodze, pomogły mi uporać się z zaburzeniami odżywiania, z którymi zmagałam się ponad 5 lat. Myślę, że wspomnienia o tym, pozostaną we mnie na zawsze. Niczego nie żałuje, to część mojego życia! Czuję się spokojna i szczęśliwa. Chcę pomagać innym osobom, które przez to teraz przechodzą. W tym przypadku kluczem do sukcesu jest samoakceptacja. Nie jesteśmy idealne. Każdy ma wady i zalety. Sposób w jaki na nie patrzymy i jak je odbieramy, zależy tylko od nas.
Rozmawiała Natalia Chrapek
Myśląc o zaburzeniach odżywiania skupiamy się na samym jedzeniu lub jego braku, objadaniu czy obsesyjnym podziale na produkty dobre i złe. A to o wiele bardziej złożony problem. Co ciekawe, niezwiązany z samym jedzeniem, które jest tylko narzędziem w chorobie. Istnieje wiele czynników wpływających na wystąpienie zaburzeń odżywiania. Zaliczają się do nich m.in. relacje w rodzinie, charakteryzujące się np. dużymi wymaganiami wobec dziecka, surową, oschłą mamą lub nieobecnym ojcem. Występowanie uzależnień, perfekcjonizm i trudności w odnalezieniu własnej autonomii to kolejne przykłady. Czynnikiem dodatkowo wyzwalającym może być duży stres związany z naszą sytuacją życiową np. rozwodem, przeprowadzką, rozstaniem. Wiele z ww. wpływa na samoocenę i ciągłe szukanie możliwości zaspokojenia potrzeb psychicznych z dzieciństwa. Dla osób cierpiących na zaburzenia odżywiania skupienie na jedzeniu i swoim ciele daje często uczucie odzyskania kontroli nad własnym życiem – komentuje Katarzyna Szczepaniak, rzeszowski psychodietetyk.