Zanim przejdziemy stricte do zaburzeń odżywiania, chciałabym zagadnąć temat emocjonalnego jedzenia. Mam wrażenie, że ten termin ostatnimi czasy stał się dość modny. W sieci pojawia się wiele artykułów mówiących o tym, że jedzenie staje się środkiem na złagodzenie i regulację różnych emocji. Myślę, że sporo osób się z tym zmaga, np. zajada stres, a przecież nie myśli o sobie w kategorii: „choruję na zaburzenia odżywiania”. Czy droga od emocjonalnego jedzenia do zaburzeń odżywiania typu: bulimia i anoreksja może okazać się zaskakująco krótka?
To prawda. Temat staje się coraz bardziej jawny, głośno nazwany i omawiany również poza gabinetami lekarzy, dietetyków czy psychoterapeutów. Coraz częściej media zwracają uwagę na problemy związane z jedzeniem, z jakimi zmaga się społeczeństwo. To w jaki sposób podchodzimy do odżywiania jest ściśle powiązane z naszą historią osobistą i środowiskiem społecznym. Używanie jedzenia do regulacji emocji może przeobrazić się w agresywne zaburzenia odżywiania, ale nie musi. Emocjonalne jedzenie informuje nas o problemie, niezdrowym nawyku. Zdarza się, że jemy więcej w odpowiedzi na emocje, a nie z powodu fizycznego głodu. Takie zachowanie może wynikać ze smutku, nudy, lęku, samotności lub być zakorzenionym sposobem świętowania, doceniania sukcesów. Jeśli przyjrzymy się uważnie i nazwiemy te schematy, to dostrzeżemy ich podłoże. Dopiero wtedy będziemy mogli uwolnić się od nieprzyjemnych objawów i żyć bardziej świadomie, szczęśliwie. Jeśli jednak zbagatelizujemy sprawę, istnieje niebezpieczeństwo rozwinięcia się poważnego zaburzenia odżywiania, np. anoreksji czy bulimii – jednostek chorobowych, których leczenie to długotrwały proces. Praca z osobami trafiającymi do gabinetu psychoterapeuty z powodu emocjonalnego jedzenia dotyka i porządkuje szerokie spektrum życiowych obszarów, które na pozór nie mają nic wspólnego z kuchnią i talerzem.
Jak zatem pozostać w zdrowej i stabilnej relacji z jedzeniem? Tym bardziej, że w dzisiejszych czasach jesteśmy bezlitośnie zabiegani. A media społecznościowe tylko podkręcają tempo i wzmagają zjawisko porównywania się do innych.
Z wszelkimi relacjami bywa tak, że kiedy tracimy uważność, przestajemy się nimi opiekować, czyli zabezpieczać je, tworząc prawidłowe warunki wzrostu. Wtedy się „sypią” lub stają się toksyczne. Tyczy się to relacji z drugim człowiekiem i samym sobą – własnym ciałem czy jedzeniem. Jeśli nie dbamy wystarczająco o relację partnerską to pojawiają się romanse, zdrady, zranienia i burzliwe rozstania. Dynamika relacji z jedzeniem może być podobna, np. od diety do diety z przerwą na „rozpustę”. Tyle, że od ciała nie można uciec, trzeba jakoś w nim żyć i je karmić. To od nas zależy, czy poddamy się presji tempa, które wymaga nieustannego sprintu czy zauważymy swoje prawdziwe potrzeby i zaczniemy je zaspokajać. Najpierw powinniśmy odpowiedzieć sobie na pytanie: „jakie emocje najczęściej mi towarzyszą”? Jak wygląda mój przeciętny dzień i czy życzyłabym takiego rytmu najlepszemu przyjacielowi lub własnemu dziecku? Jeśli coś mi w mojej codzienności nie gra i nie wiem, jak to zmienić, warto poszukać pomocy, przestać bagatelizować problemy i odkładać siebie na potem. Rekonstrukcja relacji z jedzeniem może być przygodą, która zaowocuje wieloma zmianami i przyniesie nową jakość. Nagle może okazać się, że jesteśmy wystarczająco ważni dla siebie, by móc się w tym biegu zatrzymać. W Ośrodku Leczenia Zaburzeń Odżywiania „Otulenie” wspieramy relacje z jedzeniem na wielu frontach związanych zarówno z ciałem, nawykami żywieniowymi, potrzebami organizmu, równowagą zdrowia fizycznego, jak i obszarach zdrowia psychicznego, skupiających się na właściwym zaspokajaniu emocji, konstruktywnym rozładowywaniu napięć i nauce uważności czy relaksacji. Praktykujemy uważność, m.in. podczas warsztatów organizowanych przez specjalistów z Łyk Ciszy. Skupiamy się z pacjentami na poszczególnych etapach parzenia herbaty bez dodatkowych bodźców rozpraszających – rozmów, telefonów, radia… Uważność pozwala zatrzymać się, wybrać świadomie jakąś drogę i nią podążyć. Pomaga też nie popaść w impulsywne i szkodliwe nawyki, np. emocjonalne objadanie się. Regularne, zróżnicowane posiłki spożywane w spokojnych warunkach sprzyjają zdrowej i stabilnej relacji z jedzeniem. Idealnie byłoby, żeby w trakcie jedzenia unikać scrollowania mediów społecznościowych, które bombardują nas z każdej strony ogromem informacji i niestety, skłaniają do porównywania się z innymi.
Ośrodki leczenia, takie jak wasz, wspierają ludzi chorych na zaburzenia odżywiania i edukują tych zdrowych oraz jeszcze niezdiagnozowanych, jak poważny to problem. „Otulenie” – nazwa nieprzypadkowa, prawda? Od kiedy „otulacie” opieką chorych?
Otulenie człowieka cierpiącego, borykającego się z trudnościami, wstydzącego się swojej dolegliwości lub zmagającego się z poczuciem, że sam sobie nie poradzi, to nasza misja. Staramy się otulić pacjentów troską, życzliwą atmosferą, profesjonalizmem, kompleksową, specjalistyczną opieką i zrozumieniem. Grupa osób cierpiących na zaburzenia odżywiania często spotyka się z niezrozumieniem społeczeństwa. Niestety, system leczenia według starych modeli zakładał poniekąd leczenie jako formę kary. Doprowadziło to do bardzo niezdrowej relacji w wielu klinicznych przestrzeniach, opartej na walce – personel kontra pacjenci. Filozofia naszego ośrodka zakłada, że gramy do jednej bramki. Umowa jest oparta o partnerską współpracę, a w relacjach specjalista-pacjent stawiamy na szczerość. Kompetencje, znajomość tematu zaburzeń odżywiania i nowoczesnych metod leczenia w połączeniu z empatią, szacunkiem i ciepłą, domową atmosferą daje efekt otulający i tak jako “Otulenie” działamy nieprzerwanie od czerwca 2021 roku.
W 2023 roku na Podkarpaciu zdiagnozowano 790 osób z zaburzeniami odżywiania. Jedynie 30 proc. osób miało odwagę i wiedzę, aby zgłosić się dokładnie z tym problemem. Pozostałe 70 proc. otrzymało diagnozę „przy okazji” innej choroby lub zdarzenia medycznego. A to znaczy, że świadomość społeczeństwa odnośnie bulimii, anoreksji czy kompulsywnego objadania jest znikoma. Pewnie nie tylko w naszym województwie. Mało się o tym mówi, a kampanie medialne nie nagłaśniają wystarczająco problemu. Stąd, m.in. powstało wasze stowarzyszenie „Ciałoneutralność”?
Dokładnie tak. Często, kiedy pojawia się problem w rodzinie czy w szkole, bliskie osoby nie do końca wiedzą, co mają robić. Pojawiają się „dobre rady” typu: „musisz więcej jeść”; „chcesz wyglądać jak wieszak?”; „naoglądałaś się jakiś głupot i wymyślasz z tą dietą!”. Zdecydowanie się temu sprzeciwiamy, ale rozumiemy, że wynika to z braku wiedzy i świadomości społeczeństwa. Kieruje nimi wstyd, bezradność, poczucie winy, złość i szereg innych emocji, z którymi się borykają. Czasem boją się, że zostaną źle ocenieni jako rodzice, a nierzadko stosują przemoc z braku pomysłu na konstruktywne rozwiązania. Inni zwalają na modę, okres dojrzewania i bagatelizują problem aż nagle dochodzi do hospitalizacji. Celem naszego stowarzyszenia jest edukacja osób stykających się z zaburzeniami odżywiania w swoim środowisku rodzinnym, szkolnym, zawodowym oraz profilaktyka. Można wiele zrobić, by nie dopuścić do sytuacji, kiedy młody człowiek przestaje jeść, czyli małymi krokami zabija swój organizm. Niestety, zaburzenia odżywiania przez dłuższy czas można ukrywać przed bliskimi. Tutaj oszukiwanie otoczenia jest jednym z objawów. Trzeba również pamiętać, że anoreksja jest najbardziej śmiertelną chorobą wśród wszystkich zaburzeń psychicznych. Często jej początki wyglądają niewinnie. Dzieci od najmłodszych lat słyszą o odchudzaniu, „właściwych” i „niewłaściwych” wymiarach sylwetki. Niejednokrotnie ich ciała są komentowane w ten czy inny sposób. Jako społeczeństwo nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo szkodliwe i raniące są wypowiedzi odnoszące się do wyglądu innych. Jako stowarzyszenie „Ciałoneutralność” chcemy poruszyć ten temat na forum publicznym i pokazać, jak ważna jest zmiana narracji o ciele i wyglądzie, by kolejne pokolenia mogły mieć lepszą relację z samym sobą. Pamiętam czasy, gdy o depresji w Polsce nie mówiło się zbyt wiele. Zmagający się z problemem ludzie nie raz zostali skrzywdzeni epitetami w stylu: „leń!”, „księżniczka!” albo radami typu: „weź się w garść!”. Teraz na szczęście wiemy, jak podstępna to choroba, wymagająca odpowiedniego leczenia. Ufam, że za jakiś czas osoby z zaburzeniami odżywiania także zostaną zrozumiane, bo niewiedza budzi lęk, dystans, a nawet agresję. Marzeniem założycielek stowarzyszenia „Ciałoneutralność” jest szerzenie wiedzy o tym, jak dbać o zdrową relację z ciałem i nie traktować go przedmiotowo, a także budować poczucie własnej wartości o bardziej stabilną podstawę niż wygląd.
Mówi się, że anorektyczka nie je, a bulimiczka wymiotuje. Zaburzenie odżywiania to o wiele bardziej złożona i skomplikowana choroba, prawda? Dopiero jak przygotowywałam się tego wywiadu, przeczytałam, że istnieją także: alkoreksja, bigoreksja, ortoreksja, neofobia, parasomnia, pica…
Zazwyczaj widzimy to, co na wierzchu, czyli objaw. W dodatku mamy tendencję do stygmatyzacji, np. „anorektyczka”, “bulimiczka” brzmi jak etykieta, coś, co określa, zabiera tożsamość. Tymczasem jest to osoba chorująca na anoreksję, człowiek borykający się z zaburzeniami odżywiania w postaci anoreksji, bulimii, ortoreksji, kompulsywnego objadania się i tak dalej. Celowo używam określenia osoba, człowiek, nie wskazując na płeć, bo utarło się, że to choroba kobiet, a przecież dotyka też mężczyzn i przez takie jej postrzeganie jeszcze trudniej panom trafiać do gabinetów po pomoc. Mamy całą grupę zaburzeń odżywiania, które cechują się określoną specyfiką i mogą łączyć się ze sobą lub przeobrażać w groźniejszą postać. Weźmy pod lupę chociażby ortoreksję, która jest wręcz obsesyjnym dążeniem do jedzenia wyłącznie zdrowych produktów. Nieleczona może skutkować poważnym niedożywieniem czy przerodzić się w anoreksję. Bigoreksja częściej dotyka mężczyzn i wiąże się z obsesją na punkcie umięśnionego ciała. Podobnie jak w przypadku anoreksji, obraz ciała jest tu zaburzony, a chora osoba postrzega siebie jako niewystarczającą i odczuwa przymus dalszego ulepszania ciała, które wkracza na drogę wyniszczania zdrowia. Alkoreksja inaczej zwana drunkoreksją to rezygnacja z pełnowartościowych posiłków na rzecz spożywania alkoholu. Mowa o silnych mechanizmach bardzo agresywnych zaburzeń, którym nie sposób stawić czoła w pojedynkę. Można je przyrównać do tkwienia w toksycznym związku. Dlatego każde budzące wątpliwość zachowanie dotyczące jedzenia jak, np. lęk przed próbowaniem nowych produktów, wybiórczość pokarmowa, ograniczanie jedzenia lub ataki objadania itp. powinien skonsultować specjalista (lekarz, dietetyk, psychoterapeuta), który może postawić diagnozę.
Jakie metody terapeutyczne są najskuteczniejsze w leczeniu zaburzeń odżywiania? Zaciekawiły mnie zwłaszcza: osteopatia, dogoterapia, DMT…
Skuteczne jest kompleksowe leczenie, a to zakłada zintegrowany program leczenia pod okiem różnych specjalistów, którzy pozostają we wzajemnej komunikacji. Podstawowe oddziaływania to:
- konsultacje medyczne lekarzy odpowiednich specjalizacji, czasem wystarczy internista, innym razem trzeba zaangażować endokrynologa, kardiologa, gastroenterologa itd.;
- opieka psychiatryczna, często konieczne jest włączenie farmakoterapii;
- psychoterapia indywidualna i rodzinna;
- regularne konsultacje z psychodietetykiem.
W ośrodku oferujemy leczenie oparte o rozszerzone działania, wśród których znalazły się terapie manualne, np. osteopatia, która równoważy wszystkie układy w organizmie i usprawnia powrót do zdrowia czy terapie, dające możliwość wyrazu poprzez inne kanały niż tylko werbalny, jak wspomniana terapia DMT (Dance Movement Therapy) czy neurografika. Staramy się, by pobyt tutaj inspirował do poszukiwania konstruktywnych form radzenia sobie z emocjami i ukojenia, a także pozwolił uwierzyć, że życie jest warte przeżycia. Bogactwo różnych doświadczeń daje motywację do zdrowienia i realizowania innych planów niż te narzucone przez chorobę. Osoby po zakończonym leczeniu mają bogatą wiedzę psychologiczną, bo przeszły szereg warsztatów i treningów. Zyskują cenne doświadczenie wspólnoty, która trzyma się określonych zasad, wspiera w zdrowieniu i twórczej realizacji. Czasem słyszę od pacjentów, że gdyby nie choroba, nie poznaliby tylu ciekawych osób, technik, możliwości. To pokazuje, że choroba może być doświadczeniem, które choć samo w sobie jest niezmiernie trudne, prowadzi do rozwoju osobowości, ubogaca człowieka, a czasem definiuje misję życiową. Wiele osób po przebyciu zaburzeń odżywiania chce pomagać innym.
Jak radzicie sobie z leczeniem pacjentów, którzy cierpią na współtowarzyszące zaburzenia psychiczne: depresję czy lęk?
Tak jest w przypadku zaburzeń odżywiania, nastroju oraz zaburzeń lękowych. Tutaj z pomocą przychodzą, m.in. warsztaty czy treningi. Mam na myśli ćwiczenie takich umiejętności, jak: komunikacja i asertywność, regulacja emocji, uważność i relaksacja, samoocena i obraz siebie. Dodatkowo, prowadzimy psychoterapię grupową i tzw. społeczność, czyli codzienne spotkania uczestników regulujące proces grupowy. W naszym ośrodku to wszystko odbywa się w parze z opieką dietetyczną i wspólnymi posiłkami, podczas których pacjentom towarzyszą psychologowie i dietetycy.Każdy chory oprócz zajęć grupowych ma swoją indywidualną terapię oraz terapię rodzinną, a także konsultacje lekarskie regulujące oddziaływania farmakologiczne. Kompleksowość opieki, różnorodna kadra i indywidualne plany leczenia pozwalają nam zaopiekować się osobami z różnorodnymi problemami.
Jak często odbywają się sesje terapeutyczne i jak długo zwykle trwa leczenie?
Osoba, która do nas trafia, przechodzi specjalistyczną konsultację, podczas której dobieramy optymalną formę leczenia. Czasem to leczenie ambulatoryjne polegające na wizytach u poszczególnych specjalistów, którzy określają indywidualnie częstotliwość spotkań. U wielu osób sprawdza się leczenie turnusowe, które trwa 5 tygodni z możliwością przedłużenia pobytu. W trakcie turnusów pacjent korzysta z psychoterapii indywidualnej dwa razy w tygodniu. Ma również do dyspozycji psychoterapię grupową – dwa razy w tygodniu. Cotygodniowe konsultacje psychodietetyczne, lekarskie, psychoterapia rodzinna, szereg warsztatów, wykładów, treningów, zajęć. Reasumując, to taki odżywczy „shot” dla osłabionej kondycji psychofizycznej. Później leczenie ambulatoryjne, którego czas trwania jest indywidualną kwestią. Osoby z zaburzeniami odżywiania mają tendencję do porównywania się z innymi oraz nadmiernej fiksacji na cyfrach, dlatego wolę nie podawać średnich i nie mówić, ile takie procesy trwają liczbowo. Trwają tyle ile potrzeba, aby dojść do własnego dobrostanu w swoim tempie.
W procesie leczenia zaburzeń odżywiania istotne jest wsparcie rodziny i bliskich. To trudne dla obydwu stron…
To ogromnie ważny element w drodze do zdrowienia. Choroba dotyka całej rodziny, a nawet środowiska, w którym przebywa osoba na nią cierpiąca. Rodzina, znajomi w szkole czy pracy świadomi problemu, muszą się jakoś odnaleźć w nowej sytuacji. Dajmy na to szykuje się impreza albo wyjście do restauracji czy na wakacyjnego grilla. Wszędzie tam jest sporo jedzenia. Dlatego, jeśli w takich sytuacjach chcemy pomóc choremu, to trzymajmy się zaleceń specjalistów, dokształcajmy się, zwłaszcza w nowym sposobie komunikacji, czyli unikania jakichkolwiek komentarzy na temat wyglądu. Wspierajmy poprzez kontrolę nad zjadanymi, zaleconymi posiłkami, ograniczaniem ruchu czy bezpieczeństwem w trakcie wizyt w toalecie. To bardzo trudne, by przestrzegać zasad, a jednocześnie zachować spokój i szacunek, nie popaść w agresję. Moim zdaniem rodzice, rodzeństwo, partnerzy czy przyjaciele osoby, która choruje na zaburzenia odżywiania, powinni być objęci specjalistycznym wsparciem, a nierzadko psychoterapią. Dodatkowo, wsparcie rodziny oznacza uznanie potrzeby terapii rodzinnej i przyjrzenia się temu, jak ta mikro społeczność do tej pory funkcjonowała. Co trzeba zmienić? Co może zaogniać chorobę? Rodzice czasem bardzo chcą pomóc dziecku zapewniając mu szereg terapii, od których sami stronią. Jak dziecko czy partnerka ma wejść świadomie w psychoterapię, jeśli jej najbliżsi podważają sens leczenia albo boją się tego procesu jak „diabeł święconej wody”. Komunikaty w stylu: „ja nie potrzebuję, ale ty masz chodzić, bo to ty chorujesz” nie brzmią zachęcająco. Tymczasem, jeśli zmiana nie dotknie całego systemu rodzinnego, czyli: postaw i nawyków wszystkich jej członków, to choroba będzie miała szerokie pole do rozwoju lub nawracania się po uprzednim leczeniu.
Jakie strategie stosujecie, aby zapobiec nawrotom zaburzeń odżywiania po zakończeniu leczenia?
Pozostajemy dostępni dla pacjentów, by różnymi kanałami mogli korzystać z naszego wsparcia, przypominać sobie i utrwalać to, co wypracowali w trakcie leczenia. Prowadzimy rozmaite warsztaty psychologiczne i psychodietetyczne oraz bezpłatną grupę wsparcia. Istotną rolę odgrywa tu edukacja pacjenta, aby mógł wychwycić sygnały świadczące o nawrocie choroby i szybko zareagować. Opracowujemy tzw. koła ratunkowe, które pozwalają w trudnych momentach wybrać bezpieczne rozwiązanie. Regularne wizyty kontrolne także pomagają zapobiegać nawrotom choroby.
Czy oferujecie programy wsparcia po zakończeniu intensywnej terapii?
Na pewnym etapie leczenia oddziaływań terapeutycznych jest mniej, a ich częstotliwość się zmniejsza, jednak nadal pacjent pozostaje w kontakcie ze specjalistami. Monitorujemy, jak osoba radzi sobie przy większej samodzielności, regulujemy zakresy wolności w decydowaniu o tym, jak chce o siebie zadbać i sprawdzamy, co się dalej dzieje. To jak z nauką jazdy samochodem. Na początku potrzebujemy wsparcia zawodowego instruktora. Z czasem, ten człowiek zostawia nam więcej „pola do popisu”. Gdy zdamy egzamin na prawa jazdy, możemy potrzebować jeszcze obecności bardziej doświadczonego kierowcy, ale z czasem wystarcza nam już tylko sama świadomość, że możemy zadzwonić po pomoc drogową. I wtedy czujemy radość z jazdy. To czego dana osoba potrzebuje dalej jest indywidualną kwestią. Dla jednego bardzo ważne będzie kontynuowanie psychoterapii przez wiele lat od ustąpienia objawów, dla drugiego – długoterminowe wsparcie dietetyka. Na pewno warto założyć, że pełne leczenie to proces i w tym przypadku pośpiech jest złym doradcą.
Jakie są koszty leczenia i czy istnieją możliwości finansowego wsparcia dla chorych pacjentów?
Koszty leczenia w takiej placówce jak nasza są związane z zatrudnieniem szerokiej gamy specjalistów, zapewnieniem właściwego menu i leków, organizacją poszczególnych zajęć, terapii, oddziaływań zarówno grupowych jak i indywidualnych. Zapewniamy opiekę profesjonalistów, by w czasie wszystkich posiłków oraz między terapiami, pacjent miał dostęp do psychologa czy dietetyka. To kosztowne przedsięwzięcie. Aktualny cennik leczenia turnusowego i ambulatoryjnego znajduje się na naszej stronie internetowej. Niestety, dla niektórych pacjentów ceny są zbyt wysokie, dlatego rozkładamy płatność w ratach lub je odraczamy. Dodatkowo, stowarzyszenie „Ciałoneutralność” pomaga w zbiórkach dla pacjentów, którzy nie są w stanie sami pokryć kosztów leczenia. Teraz zbieramy pieniądze dla Julii, która straciła pracę. Zachęcamy do wsparcia: https://zrzutka.pl/fd9u4a.
Ostatnie, ale nie mniej ważne pytanie. Jak wy – specjaliści się z tym wszystkim czujecie? Zdaje sobie sprawę, że to niełatwy zawód. Ogromna odpowiedzialność za życie pacjenta, stres, nieustanne starania, aby chory wyszedł na prostą. Zdarzają się momenty zwątpienia?
Autentyczność, uznawanie rzeczywistości i wyrażanie emocji to ważne filary
zdrowia psychicznego, więc szczerze powiem, że tak, bywa ciężko. Pomocne jest wsparcie zespołu. To, że działamy w drużynie. Do tego superwizja i bliscy, na których możemy liczyć oraz własne sposoby na powrót do równowagi – rower, medytacja czy herbaciana pasja. Ważne, aby mieć odskocznię, to chroni przed wypaleniem zawodowym. Napędza nas także wiara w sens tych działań, możliwość obserwacji, jak wielu osobom udało się wygrać z agresywną chorobą. Warto też uznać własne ograniczenia i to, że nie możemy chcieć bardziej niż pacjent, przeżyć życia za niego. Kiedy walczymy o życie zawsze jest ryzyko utraty pacjenta, ale naszym zadaniem jest widzieć w każdym to, co ciągnie ku życiu i wzniecać ten ogień, pozwalać mu ogrzać zziębnięte ciało i duszę, otulić tym co możemy w ramach naszych terapeutycznych narzędzi i samemu być dobrym przykładem osoby, która żyje w zgodzie i kontakcie ze sobą.
Rozmawiała Natalia Chrapek
•••
Kamila Drężek – psycholog, trener, psychoterapeuta DMT. Ukończyła psychologię kliniczną na Uniwersytecie SWPS, Szkołę treningu i warsztatu psychologicznego INTRA oraz 4-letnie szkolenie psychoterapii DMT/DMP (Dance Movement Therapy/Psychotherapy), a także szereg szkoleń specjalistycznych z zakresu pomocy psychologicznej dzieciom, młodzieży i dorosłym, doświadczającym kryzysów, zaburzeń przywiązania lub skutków przeżytej traumy. Jest koordynatorem merytorycznym Ośrodka Leczenia Zaburzeń Odżywiania „Otulenie”, gdzie czuwa nad programem leczenia turnusowego, procesem grupowym oraz kadrą ośrodka. W swojej pracy zwraca uwagę na ciało jako integralny element komunikacji interpersonalnej i doświadczania samego siebie. Wprowadzanie pozawerbalnych technik do pracy psychoterapeutycznej pozwala jej na dotarcie do nieświadomych aspektów, rozwiązywanie trudności, których źródeł intelektualnie nie znamy, zwalczanie uogólnionego napięcia i lęku, odreagowywanie stresu zapisanego w ciele oraz nawiązywanie kontaktu terapeutycznego w sytuacjach utrudnionej werbalizacji. W swojej pracy kładzie nacisk na budowanie pozytywnego obrazu siebie, umiejętność wyrażania emocji w sposób bezpieczny i konstruktywną komunikację. Pracuje zarówno z dorosłymi, jak i z młodzieżą oraz dziećmi.